ps. a decyzję o rozstaniu się lub nie chce scedować na drugą osobę, aby nie czuć się winna gdy coś nie wyjdzieTeresa W. edytował(a) ten post dnia 23.08.08 o godzinie 11:18 Link do wypowiedzi konto usunięte
Dowiesz się również, czy zazwyczaj czytasz mniej więcej zwykle. 10. ¿Często myślisz o tym, co się z tobą dzieje i co czujesz? Podnoszenie tego tematu będziesz wiedzieć, czy ta osoba spędza więcej lub mniej czasu zarządzać swoimi emocjami i dystansować się od tego, co się dzieje, aby analizować je chłodno. Posiadanie tego
I nie przenośmy na drugą osobę frustracji, którą przynieśliśmy z innego miejsca. Ale to wymaga wysiłku, o wiele łatwiej jest sobie odpuścić. Tym bardziej że tam – w pracy czy na ważnym spotkaniu – się pilnowałaś, a tu to przecież twój chłop, dla niego tak starać się nie musisz.
Vay Tiền Trả Góp Theo Tháng Chỉ Cần Cmnd Hỗ Trợ Nợ Xấu. Spis treści1 Oszustwo jednej ze stron2 Bo miłość, ta hormonalna, jest ślepa3 Rozstanie w konkretną datę – często specjalnie, by zabolało4 Potęga projekcji i wmawiania cech, myśli, poglądów, intencji, by wywołać ból!5 Związek zbudowany na fizycznej atrakcyjności i pożądaniu nie przetrwa długiej ilości czasu6 Zaczynasz rozmyślać, czy podobieństwa albo przeciwieństwa się przyciągają7 Prawda wychodzi na jaw po około roku do półtorej8 Stresujący czas w Twoim Nowy profil na Facebooku9 Wpisy powiązane: Wsparcie darowizną za pracę autoraJeśli doceniasz to co robię i nie chcesz, by strona przestała istnieć kliknij, by poznać szczegóły 🙂Według badań ludzie coraz szybciej kończą swoje związki, chodzą na coraz mniej kompromisów nie tolerując wad swoich partnerów, a do tego, niestety, czasem rozstają się w taki sposób, który powoduje ogromny ból. Czasem jest to robione specjalnie, a kiedy indziej całkowicie nieświadomie. I o przyczynach takich, bolesnych i szybkich rozstań będę dziś pisał. Pierwszą część tego tekstu można znaleźć tutaj. Oszustwo jednej ze stron Bolesne rozstanie przeżyjemy na pewno, gdy jedna ze stron oszukuje co do swoich intencji, uczuć, postanowień, czy obietnic. W takich sytuacji dopiero zaczniemy rozumieć, że od miłości do nienawiści tylko jeden krok. Niestety w swoim życiu możemy spotkać ludzi, którzy będą nami manipulować, obiecywać złote góry, miłość po grób, wierność, pomoc w problemach i wszystko co najlepsze. Mogą wręcz wyszukiwać w nas słabe punkty, kompleksy, problemy, czy jakieś niedostatki by dać nam imitację ich rozwiązania, czy wypełnienia pokazując się jako osoba troskliwa, czy empatyczna. Takie osoby (narcystyczne) potrafią pięknie mówić (także o nas, wzmacniając nasze samopoczucie i samoocenę) i pięknie wyglądać, ale nie dlatego, że takie są i chcą być naprawdę, a dlatego, że są mocno skupione na tym jak są odbierane. Opinia. Tylko to dla nich się liczy, nie czyny i prawdziwość charakteru. Jest to też punkt częściowo związany z idealizacją partnera, którą opisałem w poprzedniej części tekstu. Taka osoba może manipulować naszymi uczuciami, byśmy zaczęli uważać ją, ale też nasz związek za coś bardzo wspaniałego, niepowtarzalnego, wyjątkowego. Do tego taka osoba potrafi mówić w taki sposób o nas samych, byśmy uwierzyli, że i my dla niej jesteśmy kimś kogo nigdy nie porzuci, nie zastąpi, kto zawsze będzie kimś dla niej najlepszym. Pamiętajmy więc, że słowa bez czynów są bez znaczenia. Jeśli nie jesteśmy zależni w żaden sposób od tej osoby, mamy wysoką samoocenę (na którą ta osoba nie ma wpływu), ale też innych partnerów/partnerki na wyciągnięcie ręki, to idealizacja będzie znacznie mniejsza, a zawód mniej bolesny. Oczywiście filmy romantyczne każą nam uważać w odwrotny sposób, zatem trzeba odróżniać co jest filmem, a co życiem. W tym punkcie warto poczytać o tzw. bombardowaniu miłością. To jedna z taktyk, którą używają oszuści i oszustki matrymonialne. Bo miłość, ta hormonalna, jest ślepa Poczucie zakochania potrafi skutecznie hamować mózg w racjonalnej ocenie sytuacji, ale też powodować silny ból w momencie utraty ukochanej osoby. Identycznie jest w miłości rodzicielskiej, która potrafi spowodować obronę własnego dziecka nawet w najgorszej sytuacji np. gdy dziecko popełni tragiczne błędy życiowe (są rodzice co bronią dzieci, które gwałciły czy zabijały). Udział w tym ma brzuszno-przyśrodkowa kora przedczołowa której działanie w miłości jest silnie zdezaktywowane, a która odpowiada za racjonalną ocenę sytuacji. Udział w zmylaniu mózgu podczas zakochania z kolei biorą hormony: Serotonina: Zwiększa intensywność obecnego nastroju, sprawiając, że miłość staje się dla nas bardziej znacząca. Oksytocyna: Znana jako biologiczna podstawa uczuć miłości i romansu. Jest na ogół uwalniana podczas fizycznej intymności, co prowadzi do większego uczucia przywiązania i obrony osoby z którą mamy fizyczne, miłe kontakty. O wpływie oksytocyny będę jeszcze pisał w przyszłości, może nawet niedalekiej. Wazopresyna: Uważa się, że współpracuje z oksytocyną, by zwiększyć poczucie przywiązania partnerów podczas fizycznej intymności. Dopamina: Związana jest z uczuciem nagrody i pożądania, które prowadzą do poczucia przyjemności i satysfakcji, gdy jesteśmy blisko z partnerem/partnerką. Noradrenalina: Neuroprzekaźnik uwalniany w mózgu zwykle w chwilach niepokoju związanego z miłością, lub jej utratą, prowadzący do fizycznych objawów, takich jak przyspieszone bicie serca, mdłości i spocone dłonie. Uruchamia się, by poczuć zazdrość i chcieć „zawłaszczyć” sobie partnera czy partnerkę, co ma w teorii prowadzić do tego, by nie odeszła. Co ciekawe, początkowe wrażenie na temat osoby w której się zakochaliśmy potrafi ciągnąć się do samego końca relacji (badanie). Czy warto polegać na pierwszym wrażeniu? Niekoniecznie, bo nie każdy ma umiejętności do pokazywania najlepszej wersji siebie na samym początku. Najlepiej w takich sytuacjach prezentują się narcyzi i narcyzki, ale nie są oni zdrowymi osobowościowo partnerami. Rozstanie w konkretną datę – często specjalnie, by zabolało Cóż, są ludzie, którzy wybierają rozstania akurat na konkretną datę, ponieważ to jest modne, przypomina im o konsekwencjach ciągnięcia nierokującego związku, albo chcą dopiec partnerowi/partnerce za swoje rozczarowanie (choć nie uznają tego, bo szukają problemu poza sobą). W takim, dość mściwym podejściu raczej dominują kobiety, które przykładają większą wagę do dat, są bardziej pamiętliwe, ale też silniej trzymają urazy. Jakie terminy rozstań są najczęściej wybieranymi – szczególnie przez patologicznych partnerów? Walentynki. A jakże. Para czeka na miłosne świętowanie, być może miłosne prezenty, a druga strona jest kompletnie nieświadoma, że pierwsza chce zerwać. I zaczyna się. To koniec. Miłości brak. Ból jest silny. O to chodziło stronie zrywającej. Nie ma miłości i to przez Ciebie! Urodziny – jw. chęć uniknięcia złożenia życzeń, czy dania prezentu. Często wyczekiwanie, aby podjąć decyzję o rozstaniu akurat mniej więcej przed nimi. Święta Bożego Narodzenia, lub Wielkanocy – częściej te pierwsze. Mieliście spędzać razem święta, miało być magicznie, prawda? Magiczny to będzie, ale ból, o niespotykanej mocy. Czasem też spędza się święta u rodziny partnera/partnerki, więc lepiej zerwać przed, niżeli pojawić się tam i robić dobrą minę do złej gry, że jest wszystko w porządku, a para jest jak z obrazka. Pójście na studia i skończenie studiów – dana osoba może uważać, że zmienia coś w swoim życiu, przechodzi jakiś nowy etap, to też przy okazji przychodzi wymiana partnera na lepszy model… Prima Aprilis – spotkałem się z tym kilka razy, choć tylko oglądając takie zachowanie na facebooku – co było żenujące. Dana strona udawała, że w tym czasie chce się oświadczyć, a w rzeczywistości zrywała. Dziecinne i też powoduje duży ból. W tym dniu można też udawać zrywanie, co nie jest ani trochę ciekawsze i zabawne. Wakacje – oczywista oczywistość, wakacje to czas drogi do „wolności”, ale też podwyższonego libido (mówi się, że wiosna przynosi pary zakochanych, ale faktem jest, że częściej dzieje się to w lato, kiedy większa ilość ludzi socjalizuje się). Dzień rozpoczęcia relacji – rocznica. Jeśli dla kogoś jest to ważna data, to zemsta będzie silna. Potęga projekcji i wmawiania cech, myśli, poglądów, intencji, by wywołać ból! Czym jest projekcja? Zajrzyjmy do wikipedii: Projekcja (od łac. proiacere, wyrzucać przed siebie) – mechanizm obronny polegający na przypisywaniu innym własnych niepożądanych uczuć, poglądów, zachowań lub cech najczęściej negatywnych. Przyczyną jest większa dostępność tych uczuć, poglądów, zachowań i cech u osoby, która je posiada, a tym samym łatwiejsze podciąganie pod daną kategorię. Przykład: Matka krzyczy na dziecko. Sądzi, że dziecko jest wyjątkowo agresywne. W rzeczywistości sama jest agresywna. Jak to ma się do początków relacji? Zachodzi w nich projekcja pełna. Mianowicie narzucamy osobie w której się zakochaliśmy przeróżne cechy – nie tylko negatywne, ale też pozytywne. Projekcja może prowadzić zatem albo do idealizacji, albo nienawiści. Możemy projektować na tę osobę wszystkie cechy, których sobie u niej ŻYCZYMY (a nie które ma w rzeczywistości). Identycznie możemy projektować na taką osobę cechy, których sobie nie życzymy, a z którymi nie umiemy sobie poradzić – np. rzucając oskarżenia w stylu – BĘDZIESZ MNIE ZDRADZAŁ(A)!. Ma to za zadanie, przynajmniej w teorii, zapobiec bólowi w razie odkrycia „prawdy” (choć jak pisałem, to tylko projekcja). Świadome osoby projekcji unikają! Oceniają osobę przez pryzmat tego co robi, a nie tego co wydaje im się, że zrobi w przyszłości. Nie przypisują jej skrajnie negatywnych, ani skrajnie pozytywnych cech. Mówią też zawsze wyłącznie o teraźniejszości. O cechach, które widzą teraz i mają na nie dowody. Partner(ka) teraz flirtuje z kimś innym na naszych oczach? Teraz jest ZŁĄ OSOBĄ. Partner(ka) nie flirtuje z nikim? Nie można jego/jej oceniać negatywnie. Projekcja jest dużym problemem, ponieważ zwykle jest bardzo niesprawiedliwa i przez to bolesna. Jest wyrzuceniem z siebie własnych problemów i własnych życzeń, a osoba na której nam zależy nie jest kimś kogo kochamy. Kochamy własne wyobrażenie o niej, ale też stan w którym jesteśmy: przyjemnego zakochania, emocji które są wytwarzane dość samoistnie, a nie tą, konkretną osobę. Związek zbudowany na fizycznej atrakcyjności i pożądaniu nie przetrwa długiej ilości czasu Według przeróżnych badań chemia kończy się średnio do 2-3 lat od zapoznania (choć czasem i nawet w kilka miesięcy). W tym czasie ludzie mogą być od siebie uzależnieni hormonalnie częstym kontaktem fizycznym, seksem, przytulaniem, pocałunkami. Niestety poza tym ludzi może łączyć niewiele, mogą mieć odwrotne charaktery, nie dzielić pasji, mogą nie mieć o czym rozmawiać ale przez uzależnienie hormonalne nie potrafią w tym czasie od siebie odejść. Dopiero, gdy chemia minie, ludzie podejmują decyzję o rozstaniu, bo kochanie samego ciała i biologicznych reakcji jest bardzo złudne. Jeśli tylko jednej osobie minęła chemia, a drugą jeszcze trzyma, bo oczywiście nie jest to zawsze równoczesne, to jedna z tych osób może bardzo cierpieć – tym bardziej jeśli zajdą punkty o idealizacji, wielkich, niespełnionych obietnicach, projekcjach, czy wzbudzaniu poczucia winy. Zaczynasz rozmyślać, czy podobieństwa albo przeciwieństwa się przyciągają To jest istotny punkt, bo buduje wielkie spory między ludźmi. Nie raz widziałem silne, często emocjonalne dyskusje na ten temat. Jedna grupa mówi, że przeciwieństwa rodzą ciekawość. Druga grupa mówi, że podobieństwa pozwalają rozumieć się i funkcjonować bez zgrzytów. Jedna grupa mówi, że przeciwieństwa dają adrenalinę, rozwój. Druga grupa mówi, że podobieństwa dają bezpieczeństwo i spokój. Jedna grupa mówi, że podobieństwa dają nudę, a druga grupa mówi, że przeciwieństwa nawet w rodzinach nie działają przez co „z rodziną dobrze wypada się tylko na zdjęciach”! Ja spróbuję pogodzić obie grupy. Kluczem jest dojrzałość emocjonalna. Jeśli zbuduje się ją to będzie dało się funkcjonować w obu scenariuszach. Co to oznacza? Wypiszmy problemy osobno. Zgrzyty z powodu przeciwieństw. Jeśli jesteśmy osobami otwartymi na odmienność, jeśli nie gardzimy ludźmi, którzy są inni, nie staramy się ich zmienić, jeśli staramy się wybierać najlepsze cechy z różnic – nie będziemy przeciwieństw traktować jak wielkiego problemu, a ciekawostki. Trzeba jednak mieć nie tylko chęci, szacunek do odmiennych postaw, ale i umiejętności porozumiewania się. Do tego bardzo przydaje się asertywność, czy empatia. Warto zaznaczyć, że skrajnie odmienni ludzie i tak będą mieli ciężko się zrozumieć. Najłatwiej pogodzić maksymalnie średniej wielkości różnice. Nuda z powodu podobieństw i brak rozwoju. Racja, ludzie uzależnieni od adrenaliny, czy też wymagający, by partner wypełniał ich braki, albo by dodawał nutkę nowości do ich życia będą mieli problem. Jednak dojrzali ludzie wiedzą, że sami są tymi, którzy powinni zadbać o to, by nie było im nudno, czy też o rozwój własny, zatem nie wytyczają partnerom takich zadań. Taka postawa w końcu nie rodzi pretensji. W każdej relacji kluczem jest otwarty umysł, szacunek, chęć poznania tego co nowe, chęć zrozumienia, zamiast kontrolowania czy formowania partnera pod siebie, a takie postawy niestety są częste. Niestety masa ludzi ma problem z dysfunkcyjnymi wzorcami, choć wielu z nich twierdzi, że oni są od nich akurat wolnymi. Im bardziej pewne siebie przekonania, tym częściej można podejrzewać, że są zbudowane na małej ilości wiedzy o sobie i o świecie. Prawda wychodzi na jaw po około roku do półtorej Według licznych badań i obserwacji ludzi zakochanych – póki są w tym stanie będą na tyle motywowani pozytywnymi emocjami, że będą lepszą wersją siebie, niż są gdy takich emocji będzie im brakować. Stonowanie emocji zazwyczaj zachodzi po roku do półtorej spotykania się i właśnie wtedy ludzie zaczynają być prawdziwymi sobą. Oczywiście jedni mogą na początku udawać kogoś kim nie są, aby przyciągnąć partnera/partnerkę, chcą jej zaimponować, w jakiś sposób zauroczyć, ale większa ilość ludzi po prostu jest „zmieniania” przez samo poczucie zakochania. To ono uskrzydla – ale jak wiemy, na krótko. Po ustąpieniu emocji trzeba już wykazywać się własnym charakterem i pracowitością, by utrzymać dobry i długi związek, a nie polegać na emocjach. Ci ludzie, którzy mają silny lęk przed rozstaniem (zazwyczaj to ci, którzy byli opuszczeni emocjonalnie przez rodziców) będą zachowywać się inaczej po czasie „zluzowania” emocji: mogą być dramatyczni, lub starać się nadprogramowo dopóty taki lęk będą mieli. Niektórzy takich ludzi niestety wykorzystują widząc ich zależność, którą uznają za słabość i podatność na zranienie. Stresujący czas w Twoim życiu Zakochanie nie zawsze jest tylko i wyłącznie przyjemne. Często rodzi ból, często nie pozwala jeść, spać, normalnie funkcjonować – tym bardziej, gdy partnera nie ma blisko nas. Jeśli w tym czasie mamy ważne zadania czy to rodzinne, zawodowe, czy edukacyjne jesteśmy w stanie zerwać naszą relację, by nie zostać przytłoczonymi nagromadzeniem tak silnych emocji. Priorytety. Mimo wszystko, zakochanie nie mija w 5 sekund od zerwania. Ból i tak nastąpi, pomieszany z myślami, „a może jednak niepotrzebnie zrywałem(am)?”. Uzależnienie ma to do siebie, że nie pozwala podejmować jednoznacznych, stanowczych decyzji. W silnym zakochaniu trudno jest powiedzieć „nie i koniec!”. Mózg będzie i tak nas oszukiwał, byśmy zatęsknili. Ciąg dalszy nastąpi. UWAGA: Teksty zawarte na stronie mają charakter informacyjny, lub są subiektywnym zdaniem autora, a nie poradą naukowo-medyczną (mimo, że wiele z informacji jest zaczerpniętych z badań). Autor nie jest psychologiem, a pasjonatem takich treści, który przekazuje, lub interpretuje je. Dlatego treści mogą być niedokładne (acz nie muszą). Dystans do nich jest wskazany. Artykuły nie powinny zastępować wizyt u specjalistów (chyba, że czytelnik ceni mnie i moją wiedzę bardziej, ale to jego osobista decyzja) i najlepiej jakby moje teksty były traktowane jako materiał rozrywkowy, lub jako ciekawostki. Autor (czy też autorzy, bo artykuły pisało wiele osób) nie uznają, że ich recepty na życie są i będą idealne - każdy używa na własną powiązane:
(uważam przewodnik dobry dla wierzącego i ateisty, bez względu na światopogląd – ateista wykropkuje słowa Bóg, Jezus, etc) "Ks. Dziewiecki: 6 mitów na temat miłości. Nic tak nie rozczarowuje, jak pomylenie miłości z jej karykaturami". Autor: Ks. dr Marek Dziewiecki Doktor psychologii, od 1988 wykładowca psychologii i pedagogiki w Seminarium Duchownym w Radomiu. Jest autorem książek o wychowaniu, dojrzewaniu do małżeństwa i założenia rodziny, psychologii zdrowia, profilaktyce i terapii uzależnień, a także komunikacji międzyludzkiej. Intuicyjnie czujemy, że miłość to sprawa decydująca o naszym losie i o naszym poczuciu szczęścia. Z drugiej strony coraz częściej spotykamy się z takimi opisami miłości, które są wręcz jej zaprzeczeniem. Nie powinno nas to dziwić, gdyż miłość to wartość nie tylko podstawowa, ale też trudna do zdobycia. Właśnie dlatego istnieje tak wiele jej podróbek czy imitacji, podobnie jak wiele występuje podróbek czy imitacji złota i pereł. Nic tak nie cieszy, jak więzi oparte na miłości, ale też nic tak nie rozczarowuje, jak pomylenie miłości z jej karykaturami. Gdy ktoś twierdzi, że rozczarował się miłością, to nie zdaje sobie sprawy z tego, że w rzeczywistości rozczarował się jakimś konkretnym człowiekiem, który pomylił miłość z czymś, co miłością i który w konsekwencji nas rozczarował i zranił. Jest też możliwe, że to my pomylimy miłość z niemiłością i boleśnie rozczarujemy samych siebie. Prawdziwa miłość nigdy nie rozczaruje! Przeciwnie, przynosi trwałą radość, jaka bez miłości nie jest możliwa do osiągnięcia. * Celem niniejszej analizy jest syntetyczne opisanie typowych w naszych czasach mitów, jakie krążą na temat miłości. Najczęstsze i najbardziej niebezpieczne z tych mitów to mylenie miłości ze współżyciem seksualnym, z uczuciami, z tolerancją, z akceptacją, z „wolnymi związkami” oraz z naiwnością.* Mit pierwszy: miłość to współżycie seksualne Mit pierwszy wiąże się z przekonaniem, że istotę miłości stanowi współżycie seksualne. Jest to mit wyjątkowo groźny, gdyż mylenie miłości z seksualnością prowadzi do dramatycznych krzywd. Popęd seksualny - jak każdy popęd - jest ślepy i nieobliczalny.* Gdyby istotą miłości było współżycie seksualne, to rodzicom nie wolno byłoby kochać własnych dzieci. Tymczasem nawet w małżeństwie współżycie seksualne jest jedynie epizodem w całym kontekście codziennej czułości i troski o kochaną osobę. We wszystkich innych – poza małżeńską – formach miłości, współżycie seksualne nie tylko nie stanowi istoty miłości, lecz wręcz miłość wyklucza. Narzeczeni kochają siebie nawzajem, jeśli powstrzymują się od współżycia. Podobnie rodzice kochają swoje dzieci, a nauczyciele swoich uczniów wyłącznie wtedy, gdy wykluczają jakiekolwiek formy seksualnego kontaktu z wychowankami. Również przyjaźń między dorosłymi jest przyjaźnią dopóty, dopóki powstrzymują się oni od zachowań seksualnych. Kto myli seksualność z miłością, ten – nie zawsze świadomie – stawia współżycie seksualne na czele hierarchii wartości i z popędu czyni swego bożka, któremu bezwzględnie służy. Taki człowiek dla chwili przyjemności seksualnej gotów jest poświęcić nie tylko sumienie, małżeństwo i rodzinę, ale także swoje zdrowie, a nawet życie. Kto myli seksualność z miłością, ten popada w uzależnienia, a nierzadko popełnia okrutne przestępstwa. Seksualność oderwana od miłości czy postawiona w miejsce miłości staje się dla człowieka przekleństwem, bo prowadzi do przemocy - do gwałtów włącznie, a także do śmierci w postaci chorób wenerycznych czy zabijania nienarodzonych dzieci, które są niechciane, bo poczęte na skutek pożądania zamiast na skutek miłości. Podporządkowanie się seksualności i postawienie jej w miejsce miłości prowadzi do cywilizacji śmierci, podczas gdy kierowanie się miłością prowadzi do cywilizacji życia. Mylić miłość z seksualnością to popełniać błąd tak radykalny, jaki popełnia ten, kto myli błogosławieństwo z przekleństwem czy życie ze śmiercią. Człowiek zniewolony popędem oszukuje samego siebie, a swoje zniewolenie usiłuje zamaskować pozorami miłości. Miłość jest szczytem wolności i odpowiedzialności, a kierowanie się popędem seksualnym, to skrajna forma uzależnienia i braku odpowiedzialności. Kto utożsamia miłość ze współżyciem seksualnym, ten wpada w pułapkę pożądania. Pożądanie pojawia się wtedy, gdy brakuje miłości. Największe problemy z opanowaniem popędu seksualnego i pożądania mają ci, którzy nie kochają. Największą „aspiracją” takich ludzi jest szukanie przyjemności za każdą cenę. Prowadzi to do różnych form nieczystości, a także do uzależnień i demoralizacji. Kto przeżywa radość z tego, że kocha, tego nie interesuje żadna z takich form seksualnej przyjemności, która narusza przyjaźń z Bogiem, szacunek człowieka do samego siebie czy miłość do bliźniego. Miłość nie jest tym samym co seksualność. Jest natomiast tą jedyną siłą, dzięki której człowiek może stać się panem własnych popędów i własnego ciała. To właśnie zdolność powstrzymywania się od współżycia seksualnego jest potwierdzeniem, że dana osoba dorosła do miłości czystej i wiernej, czyli do miłości prawdziwej. Człowiek nieczysty czy niewierny nie jest w stanie kochać.* Również w małżeństwie panowanie nad popędem seksualnym to konieczny warunek zachowania wierności wobec żony czy męża. To także warunek wzajemnego szacunku i poczucia szczęścia. Seksualność małżonków staje się w pełni ludzka i czysta wtedy, gdy wynika z miłości, a nie z popędu czy z pożądania. Przynosi wtedy obydwojgu małżonkom radość i wzruszenie, a nie tylko fizyczną przyjemność. Małżonek, który kocha, nie skupia się na doznaniach fizjologicznych, ale na zachwycie, że może być jednym ciałem i jedną duszą z osobą, którą kocha i przez którą jest kochany. Takie współżycie seksualne to spotkanie dwojga osób, a nie mechaniczne prowokowanie podniecenia.* Im bardziej małżonkowie kochają siebie nawzajem, tym bardziej cieszą się współżyciem seksualnym i tym łatwiej mogą się od niego powstrzymać, na przykład w przypadku choroby, rozłąki czy innych okoliczności. Potrafią bowiem wtedy okazywać sobie miłość na tysiące innych sposobów. Dojrzały człowiek wie, że miłość bez seksualności wystarczy mu do szczęścia, natomiast seksualność bez miłości nie uszczęśliwi nikogo. Mit drugi: miłość to uczucie i zakochanie Drugi z popularnych mitów w odniesieniu do miłości polega na przekonaniu, że miłość jest uczuciem i że to takie „piękne” uczucie. W rzeczywistości kochać to coś nieskończenie więcej niż przeżywać jakieś emocje czy nastroje. Gdyby miłość była uczuciem, to wtedy nie można byłoby jej ślubować, gdyż uczucia są zmienne, zaskakują nas i bywają nieobliczalne. Tymczasem miłość jest trwała, wierna i niezależna od uczuć, jakie przeżywamy tu i teraz. Uczucia są cząstką mnie, są moją własnością, a miłość jest większa ode mnie. Ja w niej uczestniczę, gdy kocham, lecz nie jestem miłością, bo nie jestem Bogiem. Ponadto, uczucia przeżywamy także w kontaktach ze zwierzętami, a nawet w kontaktach z przedmiotami czy w obliczu ważnych dla nas wydarzeń, a zatem wtedy, gdy nie chodzi o miłość, lecz o to, że coś lubimy czy że się czymś cieszymy. Dojrzała miłość to postawa, a nie nastrój. Właśnie dlatego zakochanie nie jest jeszcze miłością. Jest natomiast zauroczeniem emocjonalnym, które samo przychodzi i zwykle samo przemija. Zamienia się w miłość, albo w nicość. A ślepe zakochanie w kimś, kto nie umie kochać, może wręcz prowadzić do dramatycznych zranień i życiowych tragedii. Fałszywe przekonanie o tym, że miłość to uczucie wynika z faktu, że każdy, kto kocha, przeżywa silne uczucia. Nie istnieje miłość bez uczuć! Emocjonalna obojętność wobec drugiej osoby świadczy o tym, że jej nie kochamy. Z faktu jednak, że uczucia zawsze towarzyszą miłości, nie wynika, że miłość jest uczuciem, czy że uczucia stanowią istotę miłości. Gdyby kierować się założeniem, że miłość jest tym, co jej towarzyszy, to równie uprawnione byłoby twierdzenie, że miłość jest wzmożonym wydzielaniem hormonów, podniesionym ciśnieniem krwi, albo rumieńcem na twarzy. Tego typu zjawiska pojawiają się bowiem zwykle wtedy, gdy kochamy. Nie są one jednak miłością. Gdy w słoneczny dzień wychodzę na spacer, wtedy towarzyszy mi mój cień. O ile jednak łatwo odróżnić cień ode mnie, o tyle wielu ludziom sprawia trudność odróżnienie uczuć, które towarzyszą miłości od postawy miłości. Nie jest prawdą przekonanie, że miłość to uczucie, ani też twierdzenie, że gdy kochamy, to przeżywamy jedynie „piękne” uczucia. Prawdą natomiast jest to, że miłości zawsze towarzyszą uczucia, ale bardzo różne: od radości i entuzjazmu do rozgoryczenia, gniewu, żalu, a nawet skrajnie bolesnego cierpienia.* W każdym swoim słowie i czynie Jezus wyrażał swoją miłość, ale tej Jego miłości towarzyszyły przecież bardzo różne przeżycia. Co innego przeżywał Jezus wobec tych, którzy kochali bardziej niż inni, a zupełnie innych przeżyć doświadczał wobec ludzi, którym rozwalał stoły czy przed którymi się bronił. Nasze emocje sygnalizują to, co dzieje się w nas samych i w naszym kontakcie z innymi ludźmi. Jeśli kochający rodzice odkrywają, że ich syn jest narkomanem, to przeżywają wtedy dramatyczny niepokój, lęk i wiele innych bolesnych uczuć właśnie dlatego, że kochają. Jeśli z kolei widzą, że drugi syn postępuje szlachetnie, wtedy - kochając – odczuwają wielką radość i wzruszenie. Mylenie miłości z uczuciami sprawia, że to uczucia stają się dla nas kryterium postępowania. Tymczasem uczucia – podobnie jak popędy – bywają nieobliczalne, a kierowanie się nimi prowadzi do życiowych pomyłek i dramatów. Ludzie, którzy naprawdę kierują się miłością, potrafią kochać także tych, wobec których odczuwają emocjonalną niechęć czy którzy wzbudzają ich złość czy bolesne rozgoryczenie.* Bóg jest miłością, a nie uczuciem! Dojrzały człowiek odróżnia miłość od uczuć, które miłości zawsze towarzyszą. Wie, że miłość to świadoma i dobrowolna postawa, a uczucia to tylko jeden ze sposobów przeżywania i okazywania miłości. Miłość to kwestia wolności i daru, a uczucia to kwestia potrzeb i spontaniczności. Miłość skupia nas na trosce o innych ludzi, a uczucia skupiają nas na naszych własnych przeżyciach i potrzebach. Miłość jest szczytem bezinteresowności i wolności, a więzi oparte na potrzebach emocjonalnych prowadzą do zależności od drugiej osoby i do agresywnej zazdrości o tę osobę. Miłość owocuje pogodą ducha i spokojem, a skupianie się na uczuciach prowadzi do wewnętrznych niepokojów i napięć. To właśnie dlatego „radość” człowieka zakochanego okazuje się niespokojna, a zakochani potrafią ranić się wzajemnie emocjonalnymi szantażami. Miłość prowadzi do budowania więzi, które cieszą zawsze i w każdej sytuacji, a kierowanie się uczuciami - typowe dla ludzi zakochanych - prowadzi do pochopnego wiązania się z kimś, kto nas może skrzywdzić, zamiast nas kochać i wspierać. Mit trzeci: miłość to tolerancja Trzeci z mitów na temat miłości polega na przekonaniu, że kochać znaczy tyle samo co tolerować i że tolerancja to najdojrzalsze oblicze miłości i najbardziej podstawowa forma miłości. W rzeczywistości tolerancja zwykle nie tylko nie jest przejawem miłości, lecz od miłości oddala. Tolerować to bowiem mówić: rób, co chcesz! To nie reagować na to, że ktoś błądzi i krzywdzi samego siebie lub innych ludzi. Tymczasem kochać to mówić: pomogę ci czynić to, co służy twemu rozwojowi i co prowadzi cię do świętości. Tolerancja byłaby racjonalną alternatywą dla miłości, czy wręcz istotą miłości wtedy, gdyby człowiek nigdy nie krzywdził ani samego siebie, ani innych ludzi. Tak będzie prawdopodobnie w niebie, jednak na tej Ziemi kwestią życia lub śmierci jest doświadczenie miłości, a nie ledwie tolerancji. Po grzechu pierworodnym każdy z nas jest duchowo zraniony i to do tego stopnia, że – jak to trafnie wyjaśnia św. Paweł – często czynimy zło, którego nie chcemy, zamiast czynić dobro, którego szczerze pragniemy. W realiach, w jakich obecnie żyjemy, mówić komuś - czyń, co chcesz! - oznacza tyle samo, co mówić - „rób wszystko, co chcesz, gdyż twój los mnie nie interesuje, a twoje cierpienia, jakie sprowadzisz na siebie błędnym postępowaniem, są mi zupełnie obojętne”. Kto myli miłość z tolerancją, ten rezygnuje z racjonalnego myślenia, gdyż wierzy w to, że wszystkie zachowania człowieka stanowią równie wartościową alternatywę, którą można tolerować.* Kto utożsamia tolerancję z miłością i stawia ją na szczycie hierarchii wartości, ten na jej ołtarzu musi złożyć w ofierze człowieka. Zastępowanie miłości tolerancją oznacza bowiem w praktyce wspieranie ludzi cynicznych i przestępców, gdyż jest dla nich najlepszą rękojmią bezkarności. Kto stawia tolerancję w miejsce miłości, ten poniża ludzi szlachetnych i świętych, gdyż zrównuje ich postawę z postawą ludzi podłych i przestępców, odnosząc się do jednych i drugich z tolerancja, czyli jednych i drugich traktując w jednakowy sposób. Miłość to troska o drugiego człowieka, a tolerancja to obojętność na jego los. Tolerować zachowania człowieka – i to jedynie w pewnych granicach! - można wyłącznie w odniesieniu do smaków i gustów. Nie można natomiast stosować tolerancji w innych dziedzinach życia, a zwłaszcza w sferze więzi i wartości, gdyż empirycznym faktem jest to, że niektóre zachowania są aż tak szkodliwe, iż zakazuje ich nawet kodeks karny. Człowiek dojrzały odnosi się do innych ludzi z miłością, natomiast ich zachowania ocenia według kryterium dobra i zła – w świetle zasad Dekalogu. Dzięki temu ten, kto kocha, wspiera zachowania szlachetne u wszystkich ludzi bez wyjątku, a jednocześnie ze stanowczością, jakiej uczy nas Chrystus, sprzeciwia się tym zachowaniom, przez które ktoś krzywdzi siebie lub innych ludzi. Im bardziej kocham człowieka, tym bardziej staję się „nietolerancyjny” wobec tych jego zachowań, które są szkodliwe, gdyż tym bardziej zależy mi na jego losie. Właśnie dlatego im mocniej rodzice kochają swoje dziecko, z tym większą stanowczością chronią je przed każdym niebezpieczeństwem i nie dopuszczają do błędnych zachowań. Jezus był wyjątkowo „nietolerancyjny” wobec cynicznych i przewrotnych zachowań faryzeuszów czy uczonych w Piśmie. Tolerancja postawiona w miejsce miłości to szczyt obojętności na los ludzi, podczas gdy miłość to najbardziej intensywna forma troski o każdego człowieka. Tolerancja wobec ludzi postępujących szlachetnie to za mało, gdyż oni zasługują na wsparcie. Tolerancja wobec ludzi błądzących czy krzywdzicieli to za dużo, gdyż takich ludzi należy upominać, albo się przed nimi bronić. Mit czwarty: miłość to akceptacja Czwarty błąd polega na utożsamianiu miłości z akceptacją. Niektórzy sądzą, że akceptacja stanowi istotę, a nawet najwyższy przejaw miłości. Tymczasem akceptować drugiego człowieka, to mówić: bądź sobą, czyli pozostań w obecnej fazie rozwoju! Tego typu przesłanie jest skrajną naiwnością wobec ludzi, którzy przeżywają kryzys. Nikt roztropny nie zachęca złodzieja czy gwałciciela do tego, by „był sobą”. Akceptacja to coś znacznie mniej niż miłość nie tylko w odniesieniu do ludzi w kryzysie, lecz także w odniesieniu do ludzi szlachetnych. Nikt z nas nie jest przecież na tyle dojrzały, by nie mógł się nadal rozwijać. W rozwoju człowieka nie ma granic! Tylko w odniesieniu do Boga miłość jest tożsama z akceptacją, gdyż Bóg jest wyłącznie miłością i nie potrzebuje rozwoju. Tymczasem nikt z ludzi miłością nie jest i dlatego nikt z nas nie powinien zatrzymywać się w obecnej fazie rozwoju. Nikt z nas nie jest już na tyle podobny do Boga, by nie mógł stawać się do Niego jeszcze bardziej podobnym.* Jest czymś słusznym akceptować prawdę na temat aktualnej sytuacji i postawy danego człowieka. Równie słuszne jest akceptowanie nienaruszalnej godności danej osoby. Zarówno jednak prawda o danej osobie, jak również godność tej osoby nie jest zależna od tego, czy ją akceptujemy, czy też nie. Od nas zależy bowiem postawa wobec danej osoby, czyli właśnie to, czy ją kochamy czy też jedynie akceptujemy prawdę o niej i o jej godności. Kochać to nie „zamrażać” drugiego człowieka w jego obecnej – najpiękniejszej nawet! – fazie rozwoju, lecz pomagać mu, by nieustannie się rozwijał. Akceptować, to mówić - bądź sobą! - a kochać, to mówić - pomogę ci stawać się codziennie kimś większym od samego siebie. Miłość to niezwykły dynamizm, to zdumiewająca moc, która potrafi przemienić człowieka. Właśnie dlatego błędem jest mylenie miłości do człowieka z akceptacją. Prawdę tę intuicyjnie rozumieją dzieci. Nie pytają one bowiem swoich rodziców o to, czy są akceptowane, lecz o to, czy są kochane. Jeśli mówimy drugiej osobie, że akceptujemy ja taką, jaka jest, to nie mamy już prawa nigdy zwrócić jej uwagi, bo wtedy przestalibyśmy ją akceptować. Niektórzy twierdzą, że należy akceptować człowieka, a ewentualnie upominać jego zachowania, gdy człowiek ten błądzi. Tego typu rozróżnienie opiera się na ewidentnie błędnym założeniu, że zachowania same się zachowują i że dany człowiek nie jest odpowiedzialny za swoje czyny. Tymczasem Jezus uczy nas realizmu i dlatego upomina ludzi błądzących, a nie jedynie ich zachowania. Wzywa ich też do nawrócenia, gdyż tylko człowiek nawrócony może na stałe poprawić swój sposób postępowania. Jezus nikomu z ludzi nie mówił, że go akceptuje takim, jakim ten człowiek jest. Przeciwnie, każdego wzywał do nawrócenia i do stawania się podobnym do Niego. Mit piaty: miłość to „wolne związki” Mit piąty na temat miłości to przekonanie, że ”wolne związki” są przejawem miłości i że to wręcz najbardziej dojrzała, najbardziej „nowoczesna” forma miłości w relacji kobieta - mężczyzna. Mylenie miłości z tak zwanym „wolnym związkiem” to efekt naiwnej, nieodpowiedzialnej, rozrywkowej lub przewrotnej wizji więzi między kobietą a mężczyzną. W rzeczywistości bowiem „wolne związki” w ogóle nie istnieją, gdyż nie istnieje taki związek, który nie wiąże. Nie istnieje nic, co jest wewnętrznie sprzeczne: ani „sucha woda”, ani „kwadratowe koło”, ani „trójkątny sześcian, ani „czerwona zieleń”, ani „wolny związek”. Ludzie, którzy ulegają mitowi o istnieniu związków, które nie wiążą, deklarują sobie, że się kochają, czyli że żyją w najsilniejszym związku, jaki jest możliwy we wszechświecie, a jednocześnie twierdzą, że w każdej chwili mogą tę drugą osobę opuścić, gdyż żyją w „związku wolnym”, czyli takim, który ich nie wiąże i który ich do niczego nie zobowiązuje. Tacy ludzie używają wewnętrznie sprzecznego wyrażenia po to, by ukryć bolesny dla nich fakt, że ich „wolny związek” to w rzeczywistości związek egoistyczny, a zatem związek niewierny, niepłodny i - z definicji - nietrwały. Taki związek jest wolny naprawdę tylko od jednego: od odpowiedzialności za własne postępowanie i za tę drugą osobę. W „wolnym związku” ta druga osoba traktowana jest jak rodzaj sprzętu domowego, który wypożycza się w sklepie na próbę i którego w każdej chwili można się pozbyć. Kto kocha, ten pragnie czegoś znacznie większego niż romansu albo bycia dla kogoś kolejnym „partnerem”.* Rozumie, że nie jest możliwa miłość na próbę, albo małżeństwo na próbę, gdyż nie jest możliwe życie na próbę. Wie też, że druga osoba nie jest sprzętem, który można wypróbować i ewentualnie zwrócić do sklepu, ale osobą, która godna jest tego, by ją pokochać bezwarunkowo i na zawsze. Dojrzały człowiek potrafi kochać wiernie i nieodwołalnie. Wie, że na świecie istnieją tacy ludzie, którzy potrafią kochać w taki właśnie sposób i tylko z nimi chce wiązać swój los doczesny. Los wieczny zawierza Bogu, który kocha wiernie aż do krzyża i który nie wycofa swojej miłości nawet wtedy, gdy my przestajemy kochać nawet samych siebie. Mit szósty: miłość to naiwność Szósty błąd w odniesieniu do miłości polega na przekonaniu, że miłość oznacza naiwność czy bezwarunkowe podporządkowanie się człowiekowi, którego pokochaliśmy. Typowym przykładem takiej mentalności jest mylne przekonanie niektórych mężczyzn, że z chwilą, gdy zawrą małżeństwo, żona musi trwać przy mężu i nie ma prawa się przed nim bronić nawet wtedy, gdy on ją drastycznie krzywdzi. To prawda, że niektóre sposoby odnoszenia się do drugiego człowieka mogą być przejawem naiwności. Kiedy jednak taka sytuacja ma miejsce, wtedy z pewnością nie jesteśmy dojrzali i nie kochamy. Tam, gdzie pojawia się naiwność, miłość natychmiast odchodzi. Dojrzała miłość jest bowiem nie tylko szczytem dobroci, ale też szczytem roztropnej mądrości i w żadnym przypadku nie da się jej pogodzić z naiwnością. Chrystus poświęcał każdego dnia wiele czasu na to, by swoich słuchaczy uczyć mądrego myślenia właśnie dlatego, by nigdy nie pomylili miłości z naiwnością. On pragnie, byśmy w miłości byli nieskazitelni jak gołębie, a jednocześnie roztropni jak węże (por. Mt 10, 16). Mylenie miłości z naiwnością ma miejsce wtedy, gdy dana osoba kogoś rozpieszcza, albo gdy nie potrafi bronić się przed człowiekiem, który ją krzywdzi, a tę swoją uległość czy bezradność nazywa miłością. Typowym przykładem mylenia miłości z naiwnością jest sytuacja, w której mąż-alkoholik znęca się nad swoją żoną, ona dramatycznie cierpi z tego powodu, on przez całe lata lekceważy to jej cierpienie, a ona mimo to rezygnuje z obrony, licząc na to, że jej cierpienie przemieni kiedyś męża. Tego typu postawa to mylenie miłości z bezradnością lub z naiwnym liczeniem – wbrew oczywistym faktom! – na to, że krzywdziciel wzruszy się kiedyś cierpieniem swojej ofiary i że sam zechce zmienić swoje postępowanie.* Dojrzała miłość nie ma nic wspólnego z naiwnością, z cierpiętnictwem, z podporządkowaniem się krzywdzicielowi, z bezradnością czy z pobłażaniem złu. Człowiek, który dojrzale kocha, potrafi przyjąć najbardziej nawet niezawinione cierpienie, jeśli mobilizuje ono krzywdziciela do tego, by się zastanowił i zmienił. Jeśli jednak krzywdziciel pozostaje obojętny na nasz ból i nie zmienia swego błędnego postępowania, to wtedy pozostaje nam kochać w sposób coraz bardziej twardy. W taki właśnie sposób kochał ojciec swego marnotrawnego syna dopóty, dopóki ów syn błądził i nie nawracał się. Ojciec nie wycofał miłości, ale też nie szedł do syna, nie zawoził mu jedzenia czy ubrania, ani nie wysyłał pieniędzy. Stosował zasadę: ty błądzisz, ty ponosisz bolesne konsekwencje i cierpisz. Kochający ojciec okazał swoje przebaczenie i wyprawił synowi ucztę dopiero wtedy, gdy syn się zastanowił i zmienił. W sytuacji skrajnej, gdy przychodzi nam kochać kogoś, kto nie kocha i kto usiłuje nas drastycznie krzywdzić, pozostaje już tylko miłość na odległość – do separacji małżeńskiej włącznie – dopóki błądzący nie nawróci się i nie zacznie kochać. W mądrej miłości, której uczy nas Chrystus, obowiązuje zasada: to, że kocham ciebie, nie daje ci prawa, byś mnie krzywdził. sumie przeczytałem i niewiele w tym ciekawych rzeczy :F To z wolnymi związkami brzmi prawie jak kazanie, a wypowiada się ksiądz, więc z natury osoba ograniczona empirycznie w tej materii :F Abstrahując jednak, trochę się wynudziłem, choć może dlatego, że sam temat mnie nudzi :DJared, może kogoś zaciekawi :)Zapewne :P...niePS Ksiądz, a więc osoba poświęcona związkowi z Bogiem – najczęściej na całe życie, poświęcając ewentualną rodzinę (abstrahując, czy wierzysz w Boga, czy nie) jest empirycznie daleka od opisywania związków? Oczywiście, ks. empirycznie Boga nie dotknął, jak mąż żony, ale czy sam fakt wiary w Boga i związek z Nim, a nie z kobietą, podważa jego doświadczenia? Ksiądz miewa również trudności w związku z Bogiem, jak ja w związku z kobieta. Czyli , moim zdaniem, ma empiryczne podstawy do mówienia w związkach .*o związkach myszka Neurotyka :)Ma takie podstawy jak pani posłanka Pawłowicz, która wie wiele o związkach, bo dużo czytała :PNie rozumiesz mnie:)Nie wiem czy w ogóle można porównać miłość do Boga do takiej "zwyczajnej" :FDo ostatniej wypowiedzi NeurotykaNie wiem czy w ogóle można porównać miłość do Boga do takiej "zwyczajnej" :F No to, teraz mnie zrozumiałeś :)Ej, ksiądz o miłości wie tyle co Ty Neuro o napięciu przedmiesiączkowym, czyli tyle co usłyszy/przeczyta. Chcesz usłyszeć całą prawdę o miłości, proszzzz... "Prawdziwa miłość zawsze pozostaje niezmienna bez względu ma to, czy wszystko dostaje, czy też wszystkiego jej odmówiona." Johann Wolfgang GoetheNawet cytat z błędami żem napisala, sorrrry xDTo już jakaś nowa tradycja - codziennie nowy gówniany wątek Mam dość opowi, Neurotyka i jego portalu widmo PozdrawiamBuczybór dał dobry cytat :PRitha, nie czytałaś artykułu chyba. Miłość nie jako uczucie. A efekt przedmiesiączkowy to fizjologia. Nuncjusz, nie codziennie. Artykuł może komuś się przyda a wątek uważam za ciekawy dopóki nie zrobicie z niego jaj. Żegnam. Wolałbym taki artykuł, który stara się udowodnić, że miłość to nie tylko jakieś tam procesy w mózgu :PCzytam te "Wasze" artykułyi serio probuje sie w trakcie nie wyłączać. Nuncjo malo Cię!Ja bym nieśmiało proponował podstawić powyższe do tego dziwacznego związku jakim jest macierzyństwo. Dziwnie nie pasuje mi tu kilka sformułowań, ale może to tylko moje koślawe spojrzenie. I pół serio zapytam czy ktokolwiek wie w jaki sposób kapłani wszystkich religii nawiązują kontakty ze swoimi Bogami? Jak powiedział jeden mądry blogowicz; bogowie przychodzą i odchodzą ale kapłani są ponadczasowi. Co mężczyzna może wiedzieć o macierzyństwie i jego imperatywach? Nie neguję całości przedstawionych argumentów ! Neguję ich rzekomą uniwersalność. Na pewno warto je poznać i jeszcze bardziej warto przez chwilę nad nimi rozumiem celu powstania tego watku , do usunieciana fb sobie takie rzeczy wrzucajcieBędę tutaj wrzucał, nikt nie będzie nie cenzurował. Jak bolą Cię słowa z artykułu, mam radę - nie czytaj. Sam się wrzuć na fb. *mnie cenzurował "Mit drugi: miłość to uczucie i zakochanie" I tu się nie zgodzie XD Miłość to uczucie. Zmienne możesz mieć nastroje, albo emocje XD Uczucia są trwałe i są częścią nas samych. Reszty nie czytałem bo brzmi to jak kazanie xd" Bo kto miłości nie czuje ten gej i lubi chuje " Ja przed chwiląNerdzie, dlatego nie wiesz o czym teraz piszesz, bo nie czytałeś NA TEMAT JAKIEJ MIŁOŚCI pisze autor artykułu. Miłości nie jak o uczuciu. Jeżeli nie jesteś IGNORANTEM radzę przeczytać całość, dopiero potem się rób sobie jaja – są mądrzejsi od Ciebie i oni coś wciągną dla siebie z tekstu. *wyciągną. Najśmieszniejsze jest to, że gdybym wyjął odwołania do religii, a zostawił resztę, to tekst byłby potraktowany co najmniej obojętnie, bez szyderstw. Jesteście ponurzy:) Neurotyk Ksiądz pomylił miłość z zauroczenie i tyle XDzauroczeniem*Miłość to: Imtymność+namiętność+ZAANGARZOWANIEZnasz inne definicje miłości, niźli psychologiczne? Filozoficzne?Ale innych nie ma XD Definicje miłości "filozoficznej" pokazuje ci w tekście ksiądz. Ja twierdze, że filozofia to za mało, by wyjaśnić stany emocjonalne człowieka. Nerdzie, ale miłość o której piszesz, że jej nie ma, takiej definicji, jest z jakby to ująć, uprawiana z fajnym skutkiem przez wielu ludzi, tylko do tego trzeba też dojrzeć. Na sam nie jestem do niej dojrzały. Nerdzie, nie tylko to, co jest w książkach od psychologii istnieje de facto, istnieje miłość którą można zobaczyć, a nie odzwierciedlenia w badaniach nad mózgiem, że tak się wyrażę. Jakkolwiek nie nazwiemy tej miłości, czy to wykwit kultury, czy filozofii Chrześcijańskiej, taka miłość istnieje realnie, wiec jako młody naukowiec, psycholog, nie powinieneś jej wykluczać z potencjalnych obiektów badań. Choć rozumiem ,że to bardziej zadanie dla socjologów, antropologów, filozofów, aniżeli bardziej twojej nauki, która jest ściślejsza, bo oparta na empirycznych dowodach (psychiatra i inne - neurologia, popraw mnie).*nie odzwierciedlona Myślę, że to kwestia wyboru, czy chcemy szukać miłości wyższej. Także tak, masz rację. Dobrze wszystko opisujesz. I ja mam rację też, bo posługuję się innymi tak na marginesie to czym według Autora jest miłość? Bo jakoś nie doczytałem. Zanegować można wszystko, ale zdefiniować...Trochę to przypomina krytykę a nie pochwałę. Skoro nie jest uczuciem a stanem to jakby wg autora miało to mieć wymiar metafizyczny. No to może dołożyć do tego mniejszych braci; czy pies lub kot warujący na grobie to obraz miłości, czy też może miłość to przymiot wyłącznie ludzi białych i ochrzczonych? Jeśli nie zdefiniujemy czym jest miłość to jak chcemy określać co jest mitem a co nie? Trochę to dyskusja o kolorach. Mój czerwony to nie ten, o którym myślisz... "Są trzy wiara, nadzieja, miłość - a z nich największa jest miłość" Rz. 8,13 Skoro miłość jest zmienna, to czy wiara też? XDRz. sory XDHejoO wszystkim można pisać w wielkich słowach. Byle z sensem XDKarawanie, jeśli zagłębisz się w inne teksty autora na pewno znajdziesz definicję miłości, aczkolwiek poprzez negację, jak w tekście, można zbudować obraz miłości i jej definicję za pomocą kontrastu. Uważam, że jedynie zmusić do interpretacji i nakłonić do rozmyślań, ale efekty będą bardzo indywidualne i subiektywne. Zostawiam zainteresowanych z tekstem, ale dodam, aby dać wyobrażenie miłości opisanej (poprzez negację) w artykule: Nerd i chyba inni też, dyskutują na poziomie "wszystko płynie zgodnie z emocjami, uczuciami, które są pochodnymi". I tak człowiek żyje, każdy. Ja mówiłem natomiast na poziomie – i na takim poziomie jest opisana miłość – poziomie dążenia do ideału, czyli dobra. Jest to poziom absolutny – bo co może być wyżej od dobra? Jest to miłość świadoma, wybrana, wbrew emocjom, przecząca niedoskonałości człowieka, jego wad, idąca pod prąd, czyli czyniąca lepszym – nie zaś miłość-uczucie, ktore jest niespokojne niespokojną "duszą" (nazwijmy to umysłem) człowieka. Dobranoc. Ps Fajne akapit: Wie, że miłość to świadoma i dobrowolna postawa, a uczucia to tylko jeden ze sposobów przeżywania i okazywania miłości. Miłość to kwestia wolności i daru, a uczucia to kwestia potrzeb i spontaniczności. Miłość skupia nas na trosce o innych ludzi, a uczucia skupiają nas na naszych własnych przeżyciach i potrzebach. Miłość jest szczytem bezinteresowności i wolności, a więzi oparte na potrzebach emocjonalnych prowadzą do zależności od drugiej osoby i do agresywnej zazdrości o tę osobę. Miłość owocuje pogodą ducha i spokojem, a skupianie się na uczuciach prowadzi do wewnętrznych niepokojów i napięć. Kochać na swój własny niepowtarzalny sposób- nie definiować. Każdy przeżywa i widzi sobie Miodka dobre reczy gada nauczycie sie od niego : jak poprawnie pisać dialogi , jak poprwanie pisać tytuły , krwi krew nierowna , oraz Najlepsza Ksiązka Świata czyli pisanie z błędami: świat wg dziecka zapraszamy !!!..." Miłość skupia nas na trosce o innych ludzi" - czyli jednak myśli i uczucia. Na marginesie stara zagadka: kto jest lepszy dla społeczęństwa Egoista czy Altruista? Egoista ! Altruista szkodzi i sobie i innym a Egoista tylko innym. Obawiam się, że Autor próbował wynaleźć kwadratowe koło, ale jakoś mu nie za bardzo wychodziło. Kwestia "dobre", "złe" jest bardzo "gumowa" - vide Kali. Obawiam się, Karawanie, że nie rozumiem o czym piszesz – usystematyzuj myśli, a potem pisz. Moja rada. Karawan: ." Miłość skupia nas na trosce o innych ludzi" - czyli jednak myśli i uczucia. Mówisz o trosce powodowanej uczuciami, emocjami, a chodzi o świadomą troskę, jak na przykład troskę o wroga, gdzie emocje karzą coś zupełnie innego od miłości, o której pisze autor. Kwestia "dobre", "złe" jest bardzo "gumowa" Pojęcie dobra i zła nie są względne i rozciągliwe jak guma? – to relatywizm. *są względne Neurotyk to twoim zdaniem miłości nie czujemy? Bo już się pogubiłem w tej twoim oratorium. Każdy człowiek ma uczucia niższego i wyższego rzędu. Uczucia niższego rzędu to takie, które przypisujemy nie tylko ludziom, ale i zwierzętom (np. agresję). Wyższego rzędu to te, które przypisujemy człowiekowi (np. miłość). To nie jest tak, że uczucia prowadzą do wyrządzania innym krzywdy, to wymieszanie np. agresji z zauroczeniem powoduje przemoc i zazdrość. Ale to nie jest miłość! Sam Apostoł Paweł pisze: Miłość bliźniemu krzywdy nie wyrządza. I jeszcze jedno, ze mną tak łatwo ci nie pójdzie, byłem ewangelizatorem przez 5 lat. Tak się składa, że nawet z punktu teologicznego, to co napisał ten ksiądz nie ma sensu . Pojęcie dobra i zła jest względne w wymiarze człowieka. Inaczej KK nie popierałby choćby Musoliniego, by odzyskać Watykan w 1922 roku, gdyby kierował się współczesnymj miernikami (faszyzm jako zło) i nie popierałby go dla kawałka ziemi. To też twoim zdaniem jest relatywizm?Panie N z całym szacunkiem próbowałem przekazać, że Autor popełnia manipulacje oraz, że w Jego wywodach łatwo znaleźć dziury wielkości kosmosu. Każde ze stworzeń różni się od pozostałych. Ludzie też tak mają. Taka jest natura życia, świata, wszechświata wreszcie. Autor próbował przedstawić swoją teorię na temat pojęcia abstrakcyjnego, a to z powodów czysto logicznych sprowadza się do subiektywnego potraktowania zagadnienia. Miłość to pojęcie abstrakcyjne ( mówię o pojęciu! ) takie jak sprawiedliwość. Abstrakcyjny znaczy oderwany, nierzeczywisty. Stąd już tylko maleńki kroczek, aby wszelkiego rodzaju próby zdefiniowania określić jako kwadraturę koła. Czy miłość istnieje? Tak! Czy ta miłość, którą czuję, mam, którą po prostu żyję jest taka jak Twoja? Na pewno nie! Czy moja jest gorsza od miłości mojego kota? A kto pyta; kot czy ja? Ot i tyle. Wiem, że płaskie i mało wzniosłe, ale to trochę jak z seksem; dla tych co w środku piękne do zatracenia, dla tych co na zewnątrz - dyskusyjne.
W większości wypadków zakochanie jest wstępem do wspaniałej przygody nazywanej miłością. Jednak zdarza się i tak, że zakochujemy się w kimś, z kim nie możemy lub nie powinniśmy się wiązać. Jak sobie poradzić w takiej sytuacji? Najpierw spróbujmy ją zrozumieć. Jak pisałam w poprzednim tekście, zakochanie polega na doznawaniu. Zakochujemy się tak naprawdę w ogólnym „szkicu” będącym kompozycją kilku rozpoznanych cech, a resztę wypełniamy naszymi wyobrażeniami – a jest to proces tak szybki, że nieświadomy. Tak więc nie ma tu mowy o gruntownej znajomości drugiej osoby. Raczej mowa o naszym przekonaniu, że ją doskonale znamy. Karol Wojtyła wskazuje w „Miłości i odpowiedzialności” ponownie trzy grupy czynników, które rządzą naszymi emocjami, gdy się zakochujemy: Czynniki wrodzone (głównie dopasowanie genetyczne) Czynniki środowiskowe (wychowanie, doświadczenia życiowe itp.) To, co osiągnęliśmy, pracując nad sobą. Jak to wygląda w praktyce? Wytłumaczę na ograch, czyli Fionie i Shreku: Fionę nauczono, że ma czekać na rycerza, który pokona smoka, wpadnie do jej komnaty i ją wyzwoli. Shrek miał przyłbicę, wpadł do jej komnaty, wyniósł ją z zamczyska, więc ogólny zarys się zgadzał (oczywiście, z pominięciem kilku dość istotnych detali, jak brak rumaka). Tu wymienione elementy to przykład czynników środowiskowych. Ponadto Fiona była tak naprawdę ogrem i choć nie było to bezpośrednio widoczne, to jednak przebijało w zachowaniu. I Shrek w jakiś sposób to wyczuwał. Tu mamy czynniki wrodzone. Trzecią grupę zostawię sobie na później, bo teraz jest czas spojrzenia na zakochanie się w niewłaściwej osobie. Niewłaściwej, czyli jakiej? Zajętej (żyjącej w małżeństwie, konsekrowanej, duchownym). Posiadającej cechy, które spowodują, że ten związek będzie dla nas destrukcyjny (uzależnionej, w znacznym stopniu zaburzonej emocjonalnie itp.) Wobec której czujemy wyłącznie pociąg seksualny, ale brak jest innych płaszczyzn porozumienia. Cecha najbardziej dla nas bolesna: zupełnie nami niezainteresowanej. Zakochaliśmy się, wszystko w nas wyrywa się do człowieka, którego to uczucie dotyczy, a tu blokada. I boli. Na początek kiepska wiadomość: będzie bolało. Ale możemy zrobić wszystko, żeby nie cierpieć na próżno. I tu właśnie wkracza do gry trzecia grupa czynników, czyli ta, na którą mamy największy wpływ: wypracowane postawy. A także praca nad nimi. Będziemy potrzebować: Mądrego doradcy oraz osoby, która da nam wsparcie (może nią być spowiednik – pod warunkiem, że to nie on jest obiektem naszych uczuć, drogie panie! – przyjaciel lub przyjaciółka, rodzice, terapeuta). Uczciwości wobec samego/samej siebie. Ekstremalnej. Czasu do refleksji nad tym, co się dzieje (polecam szczególnie mówienie o tych uczuciach Bogu na modlitwie, świetną patronką w takich sytuacjach jest Maryja). Formy służącej odreagowaniu uczuć, ale w sposób, który nie jest dla nas niszczący (śpiew, słuchanie muzyki, bieganie i jemu podobne formy aktywności, pisanie; każdy z nas ma własne, a jak nie ma, to warto ich poszukać). Sił do tego, by ograniczyć, a czasem całkowicie zerwać relację. Cierpliwości wobec siebie – żart, mówiący, że psycholog nie zmienia żarówki – ona zmienia się sama, kiedy jest na to gotowa, zawiera w sobie wiele prawdy. Trzeba wytrwać przy decyzji, a w momencie, kiedy serce do tego dojrzeje, uczucia odejdą same. Zestaw ten służy do tego, by możliwie najobiektywniej poznawać: siebie i osobę, w której jesteśmy zakochani. Czasem bywa zresztą tak, że do odkochania się wystarczy trzeźwe spojrzenie na człowieka, który obudził w nas uczucia. Częściej jednak emocje utrzymują się dłużej i zmuszają nas do o wiele głębszego zanurkowania w rzeczywistość i to bez maski. Dzięki temu, kiedy uczucia odejdą, może się okazać, że jesteśmy już innym człowiekiem. Oby lepszym, bardziej siebie świadomym, mądrzejszym. Bo po to właśnie Bóg rozpala w nas ten ogień, by to wszystko, co nie jest z Niego, w nas się wypaliło. To czas, który możemy wykorzystać na spojrzenie w siebie i odkrycie tych wszystkich uczuć, postaw i zranień, które sterują nami z tylnego siedzenia. To też czas, o którym wspaniale śpiewa w „Nieszporach ludźmierskich” Jacek Wójcicki („Psalm 66”): „Badałeś nas ogniem nienadaremnie, czy lichy jam kruszec, czy srebro jest we mnie” – doświadczenie bólu, ale także odkrywanie własnej wartości. W oczach Boga – nieskończonej. 1 marca 2014, 8:01 Jest redaktorem w wydawnictwie Tyniec i dziennikarzem. Z wykształcenia historyk i teolog. Jest autorką książki "Wierny pies Pański. Biografia św. Jacka Odrowąża"
kochamy drugą osobę czy własne wyobrażenie o niej